Wycinki drzew to odwieczny temat sporów między ekologami a zwolennikami szerokich jezdni i rozległych parkingów. W Szczytnie sprawa jest coraz bardziej aktualna - liczba wniosków o pozwolenie na wycinki rośnie.

Drzewa z wyrokiem

DROGOWCY PRZEDOBRZYLI

Nie trzeba specjalnie wytężać wzroku, żeby zauważyć znaki naniesione ostatnio na pnie rosnących przy szczycieńskich ulicach drzew. Najwięcej jest ich na Piłsudskiego, Warszawskiej i Śląskiej. Na odartych z kory fragmentach widnieją wymalowane czerwoną farbą cyfry. Wielu mieszkańców Szczytna ten widok bulwersuje.

"Być może jest jakieś racjonalne wytłumaczenie tej niezamierzonej rzezi. Jeśli jednak nie, to chyba należy przeciwstawić się temu szaleństwu, które ogarnia całą Polskę" - pisze do redakcji pani Małgorzata.

Fakt, że oznakowane w tak drastyczny sposób drzewa stoją przy ruchliwych ulicach, stanowiących odcinki dróg krajowych biegnących przez miasto świadczyłby, że ma to związek z planowanymi w najbliższym czasie robotami drogowymi.

- Tym razem nie chodzi o żadne prace drogowe. Drzewa są chore, dlatego zleciliśmy ich badania. Wcześniej mieliśmy na terenie miasta do czynienia z chorobą kasztanowców, teraz chorują klony - tłumaczy kierownik szczycieńskiego rejonu Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad Józef Wrzyszcz.

Ekspertyzy przeprowadzał we wrześniu dendrolog z Wydziału Ochrony Środowiska Urzędu Wojewódzkiego. Okazuje się, że ze 130 chorych drzew aż 54 kwalifikuje się do wycinki. Pozostałe obejmą prace pielęgnacyjne.

- Przytniemy suche gałęzie i usuniemy jemiołę - wyjaśnia Józef Wrzyszcz.

Dlaczego jednak drzewa zostały przed wycinką okaleczone?

- Nasi pracownicy faktycznie "przedobrzyli" - przyznaje kierownik.

Za niedopuszczalne uważa tego typu praktyki Ryszard Jerosz, odpowiedzialny w Urzędzie Miejskim za ochronę środowiska.

- Nie ma wprawdzie żadnych przepisów regulujących podobne sprawy, ale obdzieranie pni z kory to gruba przesada - mówi Jerosz. Do podobnych wniosków poniewczasie doszli również drogowcy, którzy ostatnią partię drzew oznaczyli kredą, bez zdzierania kory.

Zdaniem Ryszarda Jerosza kiepska kondycja miejskich drzew nie jest spowodowana chorobą, ale letnią suszą - rosnące przy ruchliwych ulicach klony ucierpiały wskutek braku wody, co w połączeniu ze spalinami dało takie a nie inne efekty. Ich los nie jest zatem przesądzony.

MIĘDZY MŁOTEM A KOWADŁEM

Wycinki drzew zawsze wzbudzają kontrowersje, zwłaszcza jeśli są to większe ingerencje w miejską zieleń. Wielu szczytnian poruszyło usunięcie kilkudziesięciu kasztanowców rosnących przy ulicy Chrobrego, które miało miejsce rok temu. Większość mieszkańców ulicy oburzyła likwidacja malowniczej, stanowiącej stały element krajobrazu kasztanowej alei.

Wydający pozwolenia na wycinki naczelnik wydziału rozwoju miasta Lucjan Wołos przyznaje, że czuje się w tej roli mało komfortowo.

- Jestem między młotem a kowadłem. Jeśli trafia do mnie wniosek i nie ma racjonalnych przesłanek, żeby go odrzucić, to wydaję pozwolenie. Jednocześnie jestem zdeklarowanym przeciwnikiem redukcji miejskiego drzewostanu - zapewnia Wołos.

Tymczasem liczba wniosków rośnie. O pozwolenie na wycinkę zwracają się nie tylko instytucje i duże firmy, ale również wspólnoty mieszkaniowe i osoby prywatne. W sumie od początku roku do Urzędu Miejskiego trafiło około 70 wniosków.

Chore drzewa można leczyć, ale według urzędników jest to zadanie bardzo czasochłonne i kosztowne. W przypadku ocalałych kasztanowców z ulicy Chrobrego kłóci się to również z planami miasta odnośnie przeprowadzenia tamtędy drogi krajowej nr 53. Jezdnia ma zostać poszerzona i co za tym idzie, nie znajdzie się już przy niej miejsce na drzewa.

Przypadki niewydania zgody na wycinkę należą do rzadkości.

- W takiej sytuacji należy udowodnić, że drzewo jest w danym miejscu konieczne i pożyteczne. Tak jest na przykład z tymi, które rosną w pasach drogowych i zbierają kurz oraz powstrzymują hałas - tłumaczy Ryszard Jerosz. Dodaje jednak, że dowodzenie, że drzewo powinno pozostać w danym miejscu nie jest łatwe, a najtrudniej przekonać prywatnych właścicieli posesji.

Znany z zaangażowania w obronę przydrożnych alei prezes stowarzyszenia "Sadyba" Krzysztof Worobiec uważa, że w sprawach ochrony przyrody urzędnicy i drogowcy idą najczęściej po linii najmniejszego oporu.

- Zgodnie z ustawami drzewo można wyciąć tylko wtedy, kiedy zagraża bezpieczeństwu albo jest całkiem martwe. Osoba, która chce dokonać wycinki powinna udowodnić że to naprawdę niezbędne, tymczasem mamy do czynienia z sytuacją odwrotną: urzędnicy dowodzą, że drzewo w danym miejscu jest pożyteczne. To absurd - uważa Worobiec. Ekolog zarzuca osobom wydającym pozwolenia na wycinkę brak troski o interes publiczny.

- W latach 60. i 70. mierzono poziom postępu stopniem degradacji środowiska naturalnego. W Polsce od tego czasu nie zmieniło się nic - ubolewa Worobiec.

Wojciech Kułakowski

2006.10.18