Droga

Przyjaciółko "Kurka",

mój znajomy dziennikarz, jeszcze z czasów warszawskich, mawiał do mnie, wówczas młodego adepta tego zawodu: "Kiedy jedziesz na prowincję, by zrobić reportaż, najpierw dowiedz się o tych ludziach jak najwięcej. A źródłem wiadomości są ogłoszenia w miejscowej prasie." Inny znów dawał taką radę: "Ja to najpierw idę do knajpy czy gospody. Stawiam miejscowym pół litra i słucham kawałów, które opowiadają."

W obecnych telewizyjnych czasach dodałbym do tych rad jeszcze jedną - należy obejrzeć reklamy telewizyjne, by chociaż trochę zrozumieć kraj, do którego się pojechało, ale dotyczy to wyjazdów zagranicznych.

Za pomocą wymienionych sposobów mam ochotę opisać Ci, Droga Przyjaciółko, to co dzieje się w naszym ukochanym Szczytnie, a także nieco szerzej, w całym naszym kraju.

Zacznę od ogłoszeń. Pewnie są Ci trochę znane z internetu. Ale nie wszystkie ogłoszenia, drukowane w "Kurku Mazurskim" są zamieszczane w jego internetowej wersji. Istnieją bowiem w naszym mieście ludzie, którzy nie wierzą w moc tego środka przekazu.

Ale do rzeczy.

Ludzie w naszym mieście stanowczo więcej chcą sprzedać niż kupić. To, jak wiadomo, świadczy o tym, że nie wszystkim się przelewa. Każdą rzecz, która wydaje im się jeszcze do użytku wolą sprzedać niż wyrzucić.

Szczególnie dotyczy to starych samochodów. Jeszcze niedawno, wszystko co potrafiło się toczyć na kołach - nadawało się też do sprzedania. Nadal przecież sprowadza się wiele używanych aut z zagranicy, remontuje, montuje i sprzedaje. Podobno to niezły interes.

W takim mieście jak nasze rubryka "Praca" jest dość uboga, za to "Usługi" - bardzo obszerna.

Jaki z tego wniosek? Niewesoły. Duże bezrobocie i co tu mówić - bieda. Ale jest też nutka optymizmu. Jako długoletni obserwator ogłoszeń drobnych, widzę pewną poprawę - chęć ułożenia sobie życia w małym rodzinnym przedsiębiorstwie. Powoli mieszkańcy Szczytna i okolic biorą los we własne ręce i skończyło się - tak mi się zdaje - mniemanie o państwowym obowiązku dbałości o los poszczególnych ludzi, wystarczy, że rząd zapewni warunki, by sami o siebie zadbali.

A jakie dowcipy krążą między mieszkańcami? Nie różną się od tych opowiadanych w innych częściach kraju. Na czoło wybija się światowe powiedzenie o Chucku Norrisie. O czym pewnie wiesz, bo powiedzenie to jest popularne we wszystkich zakątkach świata, od Australii po Alaskę.

Na głowę jednak obecnie w Polsce biją wszystkie inne dowcipy polityczne na temat braci Kaczyńskich: Lecha - prezydenta i Jarosława - prezesa partii "Prawo i Sprawiedliwość" - właściwego "majstra" naszej polityki. I są to dowcipy, niestety, najczęściej niskiego lotu, bo wywodzące się od nazwiska bohaterów, czego, przyznam się, nie lubię. Doszło do tego, że prokuratorzy zastanawiają się, czy nie oskarżyć z urzędu dowcipnisiów za obrazę głowy państwa.

Poszperaj, Droga Przyjaciółko, po stronach internetowych, a sama zrozumiesz, jakie rozmiary przybrały te dowcipy.

A co z reklamą? Napiszę o niej kiedy indziej. Bo jak widzisz nie mam już na nią miejsca.

Pozdrowienia

Marek Teschke

2006.05.03