Ciąg dalszy wspomnień, wieloletniego pracownika kolei, mieszkańca Wielbarka Lucjana Woźniaka.

Pyszne cukierki

CHLOREM ODDYCHA SIĘ RAZ

Przez Wielbark przejeżdżało wiele niebezpiecznych transportów wiozących chemikalia, np. chlor. Pewnego razu taki skład zatrzymał się na jakiś czas na bocznicy.

- Był to skład z Gdańska do Białegostoku. Gdy przechodziłem wzdłuż wagonów zauważyłem, że jeden z zaworów nie jest szczelny.

Kropla za kroplą z wagonu uchodził chlor.

- Jest to silnie trujący pierwiastek. Miałem świadomość, że chlorem oddycha się raz, ale na otwartej przestrzeni, przy stosunkowo niewielkim wycieku, nic mi się nie stało.

Wiedział, że w takiej sytuacji trzeba było wezwać specjalną ekipę, która zneutralizowałaby ładunek. Pobiegł szybko do kierownika pociągu, aby powiedzieć mu co się dzieje

- Ten spokojnie odpowiedział, że to nic takiego. Wziął do ręki duży młot i z całej siły walnął w zawór. Przestało ciec, semafor za jakiś czas się podniósł i pociąg odjechał.

OD INSTRUKTORA DO KONTROLERA

Po okresie pracy w Wielbarku, pan Lucjan został wyznaczony do pracy jako instruktor. Jeździł wtedy po całym województwie, prowadząc kursy dla chcących dokształcić się kolejarzy.

- W pewnym okresie uczyłem chyba z 700 osób.

Praca na tym stanowisku nie trwała długo. Po około trzech latach został kontrolerem. Obszar, na jakim działał, rozciągał się od Nasielska przez Działdowo do Olsztyna, od Nidzicy do Szczytna i od Czerwonki aż po Ełk.

- Lubiłem tę pracę. Samemu się ustalało co i gdzie chce się skontrolować. Z tego okresu pamiętam najwięcej. Człowiek spotykał się z wieloma ludźmi, rozmawiał, poznawał ich problemy.

KONTROLA W BISKUPCU

Pewnego razu pan Lucjan wybrał się na kontrolę do Biskupca i Mrągowa. Poszedł na nastawnię w Biskupcu. Pracowała tam kobieta mieszkająca w Targowskiej Woli. Nie spieszył się zbytnio, gdyż autobus odjeżdżający do Mrągowa miał dopiero za kilka godzin.

- Był już wieczór. Zgodnie z nakazem, wszystkie zbędne światła na nastawni były wygaszone, siadłem przy stoliku, na którym świeciła się nocna lampka i zacząłem przeglądać księgę rejestrową.

Wszystko było w porządku, zresztą, jak mówi, szukał poważnych przewinień, nigdy nie czepiając się byle czego.

- W pewnym momencie usłyszałem dziwny hałas, coś jakby się za mną poruszyło. Obejrzałem się, ale nic nie widziałem.

Po pewnym czasie sytuacja się powtórzyła. Tym razem pan Lucjan wstał, podszedł do skrzyni, w której trzymano węgiel i odchylił wieko.

- Na kilka sekund mnie zamurowało. Zobaczyłem małego chłopca leżącego na węglu.

ODKRYŁEM BIEDĘ

Spojrzał na kobietę pracującą na nastawni, ta stała nieruchomo, przestraszona.

- To było niedopuszczalne, aby do budynku zabierać ze sobą dziecko. Za coś takiego straciłaby pracę.

Szybko przemyślał całą sytuację. Nie chcąc straszyć chłopca, wręczył mu cukierki, których garść zawsze nosił przy sobie. Pan Lucjan w tym okresie palił duże ilości papierosów, po których lubił poprawić sobie smak w ustach ssąc cukierki.

- Chłopcu, gdy otrzymał całą garść łakoci, aż się oczy zaświeciły. Mówił, że są pyszne, a to były zwykłe cukierki.

Jak się dowiedział, kobieta miała jeszcze siedmioletnią dziewczynkę, która opiekowała się w domu najmłodszym dzieckiem. Zaś trzyletniego syna, największego łobuziaka, brała ze sobą do pracy, obawiając się, że córka nie poradzi sobie z dwojgiem dzieci.

- Przecież ona nie wzięła dziecka dla rozrywki, tylko nie miała go z kim zostawić. Odkryłem biedę. Zastanawiałem się przez chwilę, co z całą sprawą dalej zrobić.

Znał ówczesnego zawiadowcę stacji w Biskupcu, oficera wojska.

- Wiedziałem jaki jest z charakteru. Domyślałem się, że jak tylko się dowie o całym zdarzeniu zwolni kobietę z pracy. Postanowiłem nie informować o tym nikogo.

Zawiadowca z Biskupca do końca swojej służby nie dowiedział się o tym zajściu.

Główny sprawca całego zamieszania jeszcze długo dopytywał się, kiedy znowu przyjedzie wujek, który tak hojnie obdarował go cukierkami.

Łukasz Łogmin

cdn.