Ciąg dalszy wspomnień, wieloletniego pracownika kolei, mieszkańca Wielbarka Lucjana Woźniaka.

Życie na kolei

POCZĄTKI NA KOLEI

Swoją karierę na kolei pan Lucjan rozpoczynał od pracy zwrotniczego najpierw w Szczytnie, a później w Wielbarku. Szybkie awanse na kolejne stanowiska zawdzięczał ukończeniu przed wojną szkoły.

- W tym okresie potrzebowano ludzi do pracy na każdym stanowisku. Niektórzy umieli się jedynie podpisać. Ja miałem o wiele łatwiej

Po ukończeniu odpowiednich kursów i szkoleń zostawał kolejno starszym zwrotniczym, nastawniczym, dyżurnym ruchu a na początku lat 50. zawiadowcą stacji.

- Praca na kolei była ciężka. Na początku wyglądało to tak, że pracowało się szesnaście godzin, potem tyle samo odpoczynku i znów na szesnaście godzin do pracy. Człowiek jednak był zadowolony, nie miał już nad sobą kata, czuło się wolność.

WIELBARK TUŻ PO WOJNIE

- Gdy przybyłem do Wielbarka, miasto wydawało się praktycznie wyludnione, miejscowość została ograbiona, szyby powybijane, duże sterty gruzu leżały przy ulicach. Ludzie mówili, że nie wiadomo, czy to będą nasze ziemie, więc każdy szabrował ile się dało.

Poniemiecka infrastruktura kolejowa została całkowicie zniszczona. Tor prowadzący do Nidzicy rozorano.

Ponieważ budynek stacyjny leżał w gruzach, stację zorganizowano w domu przy dzisiejszej ulicy Czarnieckiego 21.

Przed budynkiem znajdowała się ogromna, drewniana rampa kolejowa.

- Z jednej jej strony leżały tory o normalnej szerokości, z drugiej szyny były dostosowane do pociągów o szerokim rozstawie osi. Ten tor ciągnął się w stronę Ostrołęki.

Na drewnianej rampie dokonywano przeładunków dóbr zrabowanych w okolicy do pociągów jadących w kierunku granicy z ZSRR.

- W bardzo krótkim czasie po przejęciu stacji w ręce polskie tor został z powrotem przebudowany na potrzeby pociągów normalnotorowych.

Na parterze budynku stacji swoją siedzibę miał dyżurny ruchu i około trzydziestoosobowy oddział sokistów, piętro wyżej znajdowała się poczekalnia. Zniszczona wieża ciśnień uniemożliwiała wodowanie parowozów. Problem ten rozwiązano w dosyć prosty sposób.

- Do dziś przy moście nad rzeką znajduje się delikatny pagórek. Tam był posterunek z pompami i z żurawiem. Węże z jednej strony zanurzone w rzeczce, z drugiej w parowozie pompowały wodę dzięki pracy potężnych silników dieslowskich.

NIEMIECKIE PIWO

Ze zniszczonym budynkiem stacyjnym w Wielbarku wiąże się ciekawa anegdota. Jeszcze w czasie wojny, gdy funkcjonował on w miarę normalnie znajdowały się w nim kasy, poczekalnie a także bufet. Po wojnie budynku nie udało się odremontować. Jego pozostałości przykryte zostały cienką warstwą ziemi. Pewnego razu do pana Lucjana zgłosili się ludzie pracujący w służbie drogowej kolei.

- Poszukiwali cegieł. Pokazałem im miejsce, gdzie znajdowały się piwnice i fundamenty zasypanego budynku stacyjnego.

Robotnicy początkowo z niedowierzaniem zaczęli kopać. Bardzo szybko dobrnęli do praktycznie nietkniętych cegieł. Jak się okazało, budulec znajdował się w bardzo dobrym stanie.

- Cegły wyglądały na nowe. Robotnicy znaleźli również coś jeszcze. Z wielkim trudem wyciągnęli dwie albo trzy beczki poniemieckiego piwa. Prawdopodobnie dokopali się do piwnic bufetu, który tu kiedyś działał. Piwo było dobre. Chyba ze dwa dni trwała impreza.

DYŻURNY RUCHU

Po ukończeniu kursu dyżurnych ruchu, skierowany został na rok do Nidzicy.

- Tam poznałem co to praca na kolei. Wielbark był małą stacyjką, raptem trzy tory, na których przyjmowano pociągi, w Nidzicy takich torów było siedem.

Praca w Nidzicy wiązała się dodatkowo z uciążliwymi dojazdami. Szybko jednak powrócił do Wielbarka. Radość niestety nie trwała długo. Został wyznaczony jako zawiadowca stacji do Sątop – Samulewa.

- Nie chciałem się tam przenosić. Przekonywałem swojego zwierzchnika, że żona się ze mną rozejdzie jeśli będziemy musieli wyjechać z Wielbarka. Udało się.

Przeniesiony został do pracy w Szymanach.

- Było blisko, a pracowało się tam dosyć dobrze. Często odprawialiśmy transporty wojskowe, a wojsko to wiadomo - dyscyplina i porządek.

JAK TRWOGA TO DO BOGA

Po około czteroletnim pobycie w Szymanach powrócił do pracy jako zawiadowca stacji w Wielbarku. W latach sześćdziesiątych przez miejscowość często przejeżdżały wagony budowane dla ZSRR w NRD. Pewnego razu w jednym z nich zagrzała się oś. Wagon należało odczepić i dokonać należytych napraw.

- Był to wagon przystosowany do jazdy w ZSRR. Zamiast zderzaków miał tzw. autoszczep, coś takiego jak w tramwaju.

Jednym słowem nie można go było podłączyć do pierwszego lepszego składu, lecz należało czekać, aż będzie jechał kolejny transport wagonów posiadających identyczny system łączenia. Po kilkudziesięciu dniach przejeżdżał pociąg, do którego mieli podłączyć feralny wagon. Mimo licznych prób nie udało się. W końcu wagon spędził w Wielbarku kilka miesięcy.

- Pewnego dnia zauważyłem, że wagon zniknął.

Okazało się, że został podłączony do składu, który przejeżdżał przez Wielbark nocą.

- Stało się tak dzięki ówczesnemu proboszczowi Ryszardowi Domagale. W czasie okupacji był pomocnikiem maszynisty. Jak się okazało takie wagony należało łączyć na prostym torze, a nie na łuku jak robiliśmy to my. Ksiądz skwitował to: - Mszy to żaden by nie odprawił, a ja wagony szczepiam.

Łukasz Łogmin