W biurze szeryfa dla miasta Mieszczna panował nastrój skupionej powagi. Dzielny szeryf i jego zastępcy z wypucowanymi gwiazdami na piersiach, w zawadiacko przekrzywionych kapeluszach i z dźwięczącymi przy każdym kroku ostrogami…, darujmy sobie może ostrogi, zamiast koni dosiadali bowiem luksusowych rumaków marki „Yamaha” podarowanych im kiedyś przez panią Dolińską i Jurka Toczka. W każdym razie w skupieniu oczekiwali na sygnał do działania.

- Czas do dzieła, bandyci są w Mieszcznie! – zanucił szeryf gdzieś zapamiętany refrenik.

- Do dzieła, do dzieła! - zawtórował mu młody zastępca, ocierając pod nosem biały ślad po śmietance luksusowej, którą nałogowo popijał.

- Ale co robić? – padło z głębi sali, na której skupił się kwiat bohaterskich obrońców prawa i sprawiedliwości.

- Tak właśnie - zgodził się zastępca – co robić, szeryfie?

Szeryf potoczył wzrokiem po zgromadzonych. Chłop w babę i baba w chłopa jak malowanie! Rośli, obszerni w barach, o otwartych na świat twarzach i uśmiechach marki „colodent”.

- Ech, żyć z wami nie umierać – rozpromienił się szeryf w swym złożonym jestestwie, choć na zewnątrz minę zachował surową niczym tatar jednojajeczny.

- Ach właśnie, przecież coś muszę im powiedzieć… – przypomniał sobie, w jakim celu zwołał to uroczyste spotkanie.

- Panie i panowie, proszę państwa! – zaczął, uśmiechając się z lekka dobrodusznie. Rozległy się lekkie brawka, ale z gatunku ciepłych co przyjął z zadowoleniem. W końcu przecież był tu szeryfem!

- Zaraz, zaraz, co ja chciałem…? – wena szeryfa prawie się wyczerpała, ale od czego ma się zastępcę, nawet ze śmietaną pod nosem.

- Bandyci, szeryfie! – dobiegł go szept.

- Tak właśnie, bandyci! – ucieszył się szeryf – Mamy w końcu w Mieszcznie naszych drogich bandytów! Proponuję godnie ich… - tu znów dobiegł go szept – Prawdziwych bandytów!

Szeryf potrząsnął grzywą siwych włosów splecionych na karku w długi koński ogon, jaki widział kiedyś na filmie o Sitting Bullu.

- Proponuję więc zająć się naszymi prawdziwymi bandytami! Tak po naszemu, po mazursku, po polsku, jak nakazuje…

- Kodeks postępowania karnego… - znów dobiegł go szept. Tego już szeryfowi było za dużo!

- Spokój! – strzepnął dłonią w kierunku zastępcy, jakby odganiał się od upartej muchy. Przy okazji jednak przypomniał sobie, że coś faktycznie ostatnio słyszał o jakichś bandytach w tym cholernym Mieszcznie. - Znów kłopoty! – westchnął - Siedział sobie kiedyś człowiek spokojnie w województwie i papierki przekładał, a tu mu jacyś bandyci głowę zawracają! Zresztą co ja się będę przejmował, mam przecież zastępcę!

- No to moi kochani – rozłożył z czułością ręce – ja oczywiście jestem jak najbardziej za bandytami, to jest za tym, żebyśmy tych bandytów ten tego, no pochwycili i do ula, jak się to mówi! Ale rozumiecie, mam jeszcze mnóstwo innych obowiązków, więc muszę was teraz z żalem opuścić i udać się … Kolega zastępca dalej już sobie chyba poradzi - uśmiechając się szeroko opuścił salę, drewnianą budę szeryfa i z ulgą zaległ na kanapie służbowego pontiaca.

- Do … - szeroko ziewnął i nie dokończył podrzemując, lecz doświadczony kierowca doskonale znał stałą trasę.

Zastępca wyprostował się na całą imponującą długość, otarł odruchowo rękawem śmietankowe wąsy, włożył podpatrzonym ruchem prawą dłoń za pazuchę służbowej kamizelki zapiętej jak zawsze na wszystkie guziki.

- Proszę państwa, ilu to już bandytów złapaliśmy?

- Będzie ze czterech – dobiegło z sali.

- Mało trochę - westchnął zastępca - ale trudno, nikogo więcej nam nie przyprowadzili. Musimy w pełnej gotowości poczekać na następnych!

- Ale i tych nam sędzia wypuścił! – głos z sali nie ustępował.

- No i bardzo dobrze – ucieszył się zastępca – Już wiemy kto to jest, to jakby co łatwiej będzie ich złapać!

- A co z innymi?

- Jakimi innymi? – zdziwił się zastępca.

- No na przykład tymi, co ławeczki pani Dolińskiej łamią i kosze na śmieci wodują – uściślił głos.

Zastępca zamyślił się głęboko. Trudno było ot tak wymyślić sposób na złapanie tych wstrętnych wandali. Ale zaraz, przecież ma się podwładnych!

- Jakie są pomysły? – warknął krótko niczym porucznik Borewicz albo sam komisarz Halski.

Cisza, która zaległa w sali była tak gęsta, że przesłoniła dalsze rzędy wyprostowanych stróżów prawa.

- No?! – nie dawał za wygraną zastępca.

Wtem gdzieś zza mgły ostatnich rzędów rozległo się gromkie miarowe chrapanie.

- Co to jest, kto sobie pozwala!? – wrzasnął zastępca.

- Straszny posterunkowy Kuciak… - dobiegło głębokie westchnienie, mgła się rozstąpiła i spod zabytkowego pieca wyłoniła się sylwetka dostojnego Śliwy, który przeciągając się poprawiał z lekka pomięte zabytkowe już umundurowanie wyróżniające go spośród wymuskanych koleżanek i kolegów.

- Co jest szefie…? – ziewnął szeroko.

- No Kuciak…, to jak będzie z tymi ławeczkami i koszami? Macie jakieś propozycje?

- Ja szefie? – zdziwił się Kuciak. – Propozycji to ja nie mam, ale jak dopadnę to tak przy… no ten tego…, że nogi z dupy powyrywam!

- No! – zatwierdził rozwiązanie zastępca.

Marek Długosz